Nadeszła jesień, niestety z dnia na dzień coraz mniej złota, natomiast coraz bardziej szara i deszczowa. Całym ciałem odczuwaliśmy potrzebę przedłużenia lata i zaczęliśmy szukać miejsc w których jeszcze ono może trwać. Nieśmiało zaczęła w nas kiełkować myśl o Azorach. Azory – czyli archipelag dziewięciu wysp na Oceanie Atlantyckim zawsze kojarzył mi się z bardzo egzotycznym rajem dla podróżników. W mojej głowie istniały jako drogie, dalekie i mało dostępne miejsce, niemalże porównywalne z Wyspami Wielkanocnymi. Na szczęście w praktyce okazało się, że byłam w błędzie. Jak się dobrze przeszuka oferty przewoźników, to można trafić na przystępne ceny biletów lotniczych , a samo już życie i zwiedzanie na miejscu, może nie jest tanie, ale warte każdej wydanej złotówki (euro 😊). Niestety nie ma bezpośredniego połączenia lotniczego z Polski, więc kilka dni zajęło nam wertowanie stron internetowych zanim natrafiliśmy na odpowiednie loty z Wrocławia przez Londyn Stansted do Ponta Delgada na São Miguel. Podróż miała się odbyć liniami Ryanair. Do rewelacyjnie niskiej ceny podstawowej musieliśmy doliczyć jeszcze małą walizkę pokładową, ponieważ chcieliśmy dużo czasu spędzić na górskich wycieczkach, a to już wymaga odpowiedniego sprzętu. Cała wyprawa została zaplanowana na osiem listopadowych dni, wliczając jeden przesiadkowy w Londynie. Tę jedną noc mieliśmy zarezerwowaną w obrębie lotniska w hotelu Hampton by Hilton London Stansted Airport.
Na nasze ogromne szczęście moja siostra Asia z mężem Łukaszem mieszkają w okolicach. Zaopiekowali się nami przez ten dzień, prezentując uroki studenckiego miasta Cambridge.
Relacja z pobytu w Cambridge tutaj
Dolina Furnas
Wszystkie rezerwacje noclegów zazwyczaj robimy przez Booking. Również te na Azorach. Ze względu na późny przylot i to w dodatku w niedzielę, dwa pierwsze dni postanowiliśmy spędzić niedaleko lotniska. Do gustu przypadł nam hotel ANC Resort zaopiniowany jako rewelacyjny. Mieszkaliśmy w apartamencie składającym się z sypialni, salonu z dużym rozkładanym łóżkiem, aneksem kuchennym i sporym tarasem. Co rano pod drzwiami znajdowaliśmy tacę z ogromnym, zdrowym i pysznym śniadankiem.
Z tarasu mieliśmy wspaniały widok na ocean.
Pierwszym punktem naszego podróżniczego programu była Dolina Furnas. Położona jest około 5 kilometrów od miasta Furnas, w drodze do Ribeira Grande. Oferuje sporo atrakcji, między innymi duże jezioro, kratery wulkaniczne i punkty widokowe.
Troszkę już zasiedzeni, nie mogliśmy się doczekać pieszej wycieczki i dlatego postanowiliśmy zacząć od punktu widokowego Miradouro do Pico do Ferro, który znajduje się na wzgórzu, nad jeziorem Lagoa das Furnas na wysokości 570 m.
Można było tam dojechać szosą, ale można było też wejść szlakiem turystycznym, który zaczynał się po prawej stronie od budynku, w którym sprzedawano bilety parkingowe. Wejście na szlak nie było wyraźnie zaznaczone, ale obsługa parkingu chętnie wskazała nam to miejsce. Oprócz nas tą trasę wybrała druga rodzina, również z Polski. Wszyscy pozostali podjeżdżali samochodami.
Dojście na szczyt zajęło nam kilkadziesiąt minut, tylko dlatego, że w pewnym momencie droga była podmyta przez wodę i powstało urwisko przez które długo szukaliśmy przejścia.
Widoki, zarówno podczas wspinaczki, jak i na samej górze były bajeczne. Można byłoby zrobić wiele przepięknych zdjęć, gdyby nie okazało się, że nasz aparat został poważnie uszkodzony, prawdopodobnie podczas lotu. Pozostał na szczęście jeszcze ten w telefonie.
Po zdobyciu „góry” udaliśmy się do słynnego Caldeiras das Furnas. Jest to miejsce, które powstało w wyniku aktywności wulkanicznej. Wygląda to jak buchające dymem pole, na którym zbudowano drewnianą kładkę, z której można obserwować bulgoczące błoto, wrzące źródła oraz fumarole.
Fumarole to gorące ekshalacje (wyziewy wulkaniczne) o temp. 200-800 stopni C, składają się z pary wodnej, dwutlenku węgla, fluoru, chloru, wodoru, azotu, pary siarki, siarkowodoru, chlorowodoru. Oględnie mówiąc widzimy jak ze szpar z ziemi wydobywają się opary silnie woniejące siarką. Wielu restauratorów jak i ludzi prywatnych, wynajmuje wykopane w tej ziemi otwory wypełnione wrzącą wodą i tam wkłada wielkie garnki zazwyczaj z mięsem i warzywami, zostawia na kilka godzin i po tym czasie danie jest gotowe (cozido das Furnas).
Mieliśmy możliwość spróbowania warzyw tam gotowanych i szczerze mówiąc wrażenia były bardzo intensywne. Nie dla mnie.
Parque Terra Nostra
Na popołudnie tego samego dnia zaplanowaliśmy spacer po Parque Terra Nostra i kąpiel w basenach termalnych na terenie parku. Jest to zawsze jedno z tych wyjątkowych przeżyć, kiedy to otoczona zielenią niemalże jak w tropikach, wygrzewasz się w wodzie, słuchając śpiewu ptaków.
Podróżując po Azorach bezwzględnie należy skorzystać z możliwości zanurzenia się w basenach z wodą termalną. Źródła zasilające basen, o temperaturze od 35 do 40 stopni Celsjusza, zapewniają uczucie odpoczynku i relaksu dostępne w niewielu miejscach na świecie. Woda, naładowana niezbędnymi minerałami, jest jednym z najlepszych sposobów na odzyskanie energii i osiągnięcie doświadczenia mistycznego w naturalnym otoczeniu charakterystycznym dla Parku Terra Nostra i Doliny Furnas.
Bardzo ważną rzeczą jest mieć przy sobie klapki, ręcznik i strój kąpielowy nie biały i nie nowy, bo bardzo żółta woda zostawia ślady nie do sprania. Oprócz dużego basenu usytuowanego obok hotelu, są też mniejsze wyglądające jak jacuzzi ze spływającą po ścianach gorącą wodą. Przebieralnie i toalety są dostępne obok.
Początki parku Terra Nostra sięgają roku 1780, gdy Thomas Hickling, kupiec z Bostonu i konsul na Azorach właśnie w Furnas zbudował swoją letnią rezydencję. Posadzono tam drzewa z Ameryki Północnej. Ogród, który pierwotnie miał ledwie 2 ha powierzchni, rozbudowywali kolejni właściciele. Przy pomocy brytyjskich i portugalskich ogrodników powstał prawdziwy raj z egzotycznymi roślinami, grotami i wodospadami. Obecny rozmiar to 12,5 ha.
Spacer to prawdziwa podróż przez rozmaite krainy. Mamy część poświęconą roślinności endemicznej. Znajdują się tutaj 73 gatunki, których poza tymi wyspami nie znajdziemy nigdzie. Dalej wśród kaskad mamy krainę paproci. Później, z rododendronami w roli głównej mamy kawałek Malezji, azaliowy busz, dżunglę...
Można tam spędzić wiele godzin i można się w nim pogubić jak w labiryncie. Wiemy, bo każde z nas rozeszło się w swoją stronę i godzinę nam zajęło odnalezienie się. Troszkę już dopadała mnie panika 😊.
Ceny biletów na całodniowy pobyt są następujące:
Dzieci do 2 lat- bezpłatnie; od 3 do 10 lat- 5,00 € Dorośli -10,00 €.
Pięć kolejnych noclegów zarezerwowaliśmy w Quinta dos Sentidos, w miejscowości São Vicente Ferreira. Znajdują się tam dwa domki wakacyjne, ogromny ogród warzywno-owocowy, willa przesympatycznych właścicieli i trzy przepiękne koty. Nasze lokum wykonane w stylu rustykalnym, składało się z salonu z kuchnią, sypialni i łazienki.
Na zewnątrz hamaki, stoliki i ławeczki.
W otaczającym ogrodzie rosną warzywa, zioła i owoce, do użycia wg potrzeb. Za drobną opłatą dostępna jest również pralka. W domku obok nas mieszkała para z Ameryki, która przez miesiąc pracowała zdalnie z tej pięknej wyspy. Tylko pozazdrościć!
W pobliskim miasteczku, można zrobić podstawowe zakupy. Plaża z pięknym, naturalnym basenem jest 10 minut drogi piechotą.
Niedaleko naszego miejsca zamieszkania odkryliśmy manufakturę czekolady, sklepik oraz kawiarenkę serwującą wszystko co można było sobie wymarzyć z tej słodkości (www.ochocolatinho.pt) Nie wiem czy na całe szczęście, czy niestety, ale wpadliśmy na nią w przeddzień naszego wylotu. Jest wielce prawdopodobne, że wydalibyśmy tam grube pieniążki, ale zyskalibyśmy w zamian kilka kilo masy ciała. Najlepsza była czekolada do picia, przeróżnych smaków. Na kilka godzin przed wyjazdem upychaliśmy ją po torbach jako prezenty z Azorów 😊
Caldeira Velha
Kolejnym miejscem, w którym spędziliśmy czas wygrzewając się w gorących źródłach, był park, czy jak można spotkać w opisach - pomnik przyrody Caldeira Velha położony na północnym zboczu masy wulkanicznej Água de Pau, na São Miguel.
Czytając blogi innych zwiedzających, nie mogę uwierzyć własnemu szczęściu. Jak już wcześniej wspominałam, nigdzie nie natrafiliśmy na tłumy turystów i również teraz mogliśmy korzystać z basenów w otoczeniu garstki ludzi. I może dlatego jest to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc do wypoczynku, które powinno się odwiedzić w dość chłodny i dżdżysty listopadowy dzień.
W otoczeniu dzikiej przyrody, w samym środku „dżungli” znajdują się cztery niewielkie baseny z gorącą wodą i jeden większy, trochę chłodniejszy (około 25 stopni), ale za to ze spływającymi kaskadami, pod którymi można pływać, stać, lub leżeć (szczególnie jak się stanie na bardzo śliskie kamienie).
Trudno jest opisać słowami wrażenia, jakie wywarł ogrom soczystej zieleni, która otacza to miejsce. Biegaliśmy między tym gąszczem na zmianę z gorących źródeł, w których nie można było zbyt długo wysiedzieć, do chłodnego basenu z wodospadami. Niby tylko półtorej godziny, ale wystarczyło w zupełności.
Można oczywiście tylko spacerować po przygotowanych trasach oraz zapoznać się z unikatową przestrzenią przyrodniczą o dużym znaczeniu naukowym, krajobrazowym i społecznym, a także o dużym znaczeniu turystycznym i środowiskowym.
Wejście jest na określone godziny i wpuszczana jest ograniczoną ilość turystów. Wchodzącym zakładane są specjalne bransoletki na rękę. Przebieralnie są dostępne obok basenów. Tutaj też należy mieć ręcznik, klapki i strój kąpielowy, najlepiej ciemny.
Wejście jest co 1h30 -09h00 - 10h30 / 10h30 - 12h00 / 12h00 - 13h30 / 13h30 - 15h00 / 15h00 - 16h30 / 16h30 - 18h00 (wysoki sezon) / 18h00 - 19h30 (wysoki sezon czyli od 01.05 do 30.09)
Ceny biletów są jak poniżej (można zakupić na miejscu w kasie lub przez platformę internetową)
Dzieci (0 - 6 ) : Gratis ; Młodzież (7 - 14 ) : € 4,00 ; Dorośli (15 - 64 ) : € 8,00; Seniorzy ( > 65 ): € 4,00 Rodzinne bilety: (2 dorosłych i dzieci do 14 lat) : € 16,00
Fabryka herbaty Cha Gorreana
Na Azorach funkcjonują dwie plantacje herbaty. Wielu internautów polecało odwiedzić tę w Porto Formoso, ponieważ jest bardziej kameralna i nie ma tam takiej ilości odwiedzających jak Cha Gorreana. Podczas naszego pobytu na Sao Miguel była znikoma ilość turystów, może przez obostrzenia wynikające z pandemii lub listopad, który nie jest popularnym miesiącem. A może oba te powody. Dla pewności poradziliśmy się naszych przemiłych gospodarzy i oni bez wahania polecili nam plantację w Cha Gorreana (www.gorreana.pt ).
Sztuka uprawy herbaty została wprowadzona na Azorach przez dwóch chińskich ekspertów we wrześniu 1874 roku. Odwiedzane corocznie przez dziesiątki tysięcy ludzi sklep, fabryka i muzeum Gorreana to idealne miejsce na filiżankę świeżo zebranej herbaty. Bez żadnych opłat można zwiedzać i podziwiać oryginalną maszynerię „Marshalls”, która pochodzi z lat czterdziestych XIX wieku.
Jeżeli ktoś chce dowiedzieć się więcej o funkcjonowaniu fabryki, przewodnik chętnie oprowadzi i poopowiada. Pod koniec wycieczki można spróbować świeżo zaparzonej herbaty zielonej lub czarnej, a w sklepiku zakupić wiele mieszanek np. na prezent.
Aromatyczna herbata, swoje unikalne właściwości zawdzięcza klimatowi, PH gliniastej kwaśnej i bogatej w minerały glebie oraz oczywiście morskiej bryzie, która spada na dojrzewające rośliny. Dodatkowo w Gorreana stosowane są nadal rzemieślnicze metody upraw. Obecnie plantacja obejmuje 32 akry i produkuje około 33 ton herbaty rocznie. Niewielka część jest przeznaczona na rynek Azorów, ponieważ reszta jest eksportowana do Portugalii kontynentalnej, Niemiec, USA, Kanady, Austrii, Francji, Włoch, Brazylii, Angoli, Japonii i wielu innych krajów, które ponad wszystko cenią sobie jakość.
Ciężko jest uwierzyć, że rośliny mogą być tak zielone, a niebo tak błękitne. Opisać przyrodę otaczającą to miejsce, jest bardzo trudno. Warto tu przyjechać, chociażby po to, żeby zachwycać się jej pięknem.
Co ciekawe z tego miejsca zaczyna się urocza piesza trasa, podczas której można podziwiać rozległe pola uprawne. Wynosi 3,4 km, a szacowany czas przejścia to około 1,5 h.
Pico da Vara
Zdobycie szczytu Pico da Vara należy według wszystkich przewodników i internautów do Top 5 na Azorach. Jako osoba spędzająca w górach większość wolnego czasu podjęłam się tej wycieczki z dużym entuzjazmem. Dowiedziałam się, że znajduje się on na obszarze rezerwatu naturalnego, że jest pokryty lasem wawrzynowym i, że można na niego wejść ścieżką zaczynającą się niedaleko miejscowości Algarvia. Trasa w górę i dół miała mieć 7 km i przewyższenie 900 m.
Niestety to teoria, w praktyce nigdzie nie zaznaczono, że dostęp do tego szlaku jest uwarunkowany. Po dotarciu na parking niedaleko wejścia na szlak zatrzymała nas informacja, że aby na niego wejść należy uzyskać zgodę, najpierw wypełniając odpowiedni formularz.
Odszukaliśmy na portugalskiej stronie link do tego formularza (http://servicos-sraa.azores.gov.pt/doit/mdls/fill.asp?id_modelo=1451), ale tak trochę to już było za późno.
Znaleźliśmy wzmiankę, że jest inna, alternatywna trasa na ten szczyt. Zaczyna się w okolicach Santo António Nordestinho. Dowiedzieliśmy się, że trasa biegnie wzdłuż chronionego obszaru zarządzania siedliskami i gatunkami Tronqueira e Planalto w Graminhais, rezerwatu przyrody Pico da Vara i umożliwia dostęp do najwyższego punktu wyspy o wysokości 1103 metrów. Rozpoczyna się w pobliżu Straży Leśnej rezerwatu Atalhada.
Trochę czasu zajęło nam znalezienie tego miejsca, ponieważ nawigacja z uporem kazała omijać, jak się okazało, właściwy zjazd. Później już tylko szutrowa, dziurawa droga i dojechaliśmy na odpowiedni parking. Na parkingu znajdowała się tablica z trasami pieszymi. Wskazane były dwie drogi, jedna to 13 kilometrowa pętla i druga 7 km trasa w tą i z powrotem.
Ze względu na późną porę wybraliśmy tą drugą alternatywę. Takie mieliśmy założenie…Według mapy powinniśmy podążać za znakami przechodzącymi przez las Atalhada, aż dotrzemy do punktu widokowego. Później należało skręcić w lewostronną drogę, otoczoną japońskimi cedrami, w kierunku Pico da Vara. Na rozwidleniu mieliśmy skręcić w lewo, aby dotrzeć do geodezyjnego punktu orientacyjnego, ale z jakiegoś powodu skręciliśmy w prawo. Nie mamy problemu z poruszaniem się w terenie, nie gubimy się w górach, ale teraz nam nie wyszło.
Trasa była przepiękna, zielona. Mijaliśmy wodospady, przechodziliśmy przez urocze mostki, wspinaliśmy się po schodkach.
Po kilku kilometrach zorientowaliśmy się, że chyba coś nie tak. Już dawno powinniśmy dotrzeć na szczyt. Na pewno się nie zgubiliśmy, bo po drodze nie było żadnego rozwidlenia, więc uzgodniliśmy, że nie wracamy. Każdy wybierający się na taką wycieczkę powinien wiedzieć, że na Azorach pada codziennie. Zazwyczaj jest to krótka, ale intensywna ulewa. Poza kurtkami przeciwdeszczowymi, należy nosić odpowiednie obuwie i takie właśnie mieliśmy.
Co z tego, jeżeli droga w pewnym momencie zamieniła się w moczary. Brodziliśmy po kostki w błocie, a to był dopiero przedsmak.
Na trasie byliśmy całkowicie sami. Nikogo nie mijaliśmy, ani żywej duszy. W pewnym momencie dotarliśmy do miejsca, gdzie trwała wycinka drzew. Na jedynej wąskiej drodze operowały wielkie maszyny. Tak mi się wydaje, że pracownicy bardzo zdziwili się na nasz widok, powyłączali maszyny i przepuścili nas. Wyszliśmy z lasu i naszym oczom ukazało się dokładnie to samo wejście na trasę, spod którego się już dzisiaj wróciliśmy. To, które wymagało od nas specjalnego zezwolenia. Powrót drogą, którą właśnie przyszliśmy nie wchodził w grę, było to już około ¾ całej wycieczki.
Zdesperowani i bardzo zawstydzeni, przekroczyliśmy zamknięte przejście, przeprosiliśmy gila azorskiego za zakłócanie spokoju w czasie lęgowym i sprintem zaczęliśmy się wspinać na dość stromy szczyt. Na szczycie była mgła, gęsta jak mleko, wiał silny wiatr i niestety nie widzieliśmy ani odrobiny pięknych widoków, z jakich słynie podobno Pico da Vara.
Szybciutko zeszliśmy inną otwartą dla turystów trasą, brodząc tym razem w błocie już po kolana. Po powrocie do samochodu nasze buty i spodnie nie nadawały się już do noszenia. Owinięci ręcznikami i w klapkach wróciliśmy do domu, a tam już tylko wąż ogrodowy dał radę spłukać największe błoto.
Ponta Delgada
W naszych planach mieliśmy zwiedzanie stolicy, w której przede wszystkim chcieliśmy pospacerować po ogrodzie botanicznym José do Canto. Dzień był dość pochmurny i zapowiadał się deszcz, więc żadne górska wycieczka nie była brana pod uwagę. W mieście, wiadomo, zawsze znajdzie się możliwość schowania przed ulewą.
W nawigację wbiliśmy adres ogrodu i bez zbędnego kluczenia zaparkowaliśmy pod ogrodzonym wysokim płotem miejscem, które wydawało się być szukanym parkiem. Gdy już przekroczyliśmy bramę okazało się, że jest to cmentarz. Wycofaliśmy się szybko i wtedy natchnęliśmy się po drugiej stronie ulicy na kolejny wysoki płot z okazałą bramą. Co dziwne, przy bramie stał strażnik z bronią. Zapytaliśmy się, czy można zwiedzać ogród, a Pan skierował nas do stróżówki obok. Tam drugi strażnik poprosił o nasze paszporty, spisał dane, dał każdemu z nas identyfikator na szyję i dokładną mapkę ogrodu. Na mapie zaznaczone były ścieżki po których mogliśmy się poruszać, pozostałe były zabronione. Muszę zaznaczyć, że cały czas myśleliśmy, że jesteśmy na terenie ogrodu botanicznego José do Canto.
Dość zdziwieni restrykcjami spacerowaliśmy wyznaczoną trasą jak się później okazało w ogrodach de Sant'Ana. W pałacu, który się tam znajdował oficjalną siedzibę ma Prezydent Regionu Azorów.
Pomyłka okazała się być bardzo szczęśliwa, ponieważ ogród wraz z pałacem to perełki architektury. Liściasty ogród Palácio de Sant'Ana to żywe muzeum, świadectwo swoich czasów, które zaznacza się na wyspie São Miguel jako niezwykła sztuka krajobrazowa XIX wieku. Powstała na zlecenie właściciela Morgado José Jácome Correia, a zaprojektował ją Peter Wallace, Anglik, który mieszkał w Ponta Delgada w latach 1850-1857. W 1984 r. wraz z pałacem został zaliczony do zabytków regionalnych.
W ogrodzie wyróżnia się kilka egzotycznych gatunków botanicznych, wśród nich "nowozelandzka choinka" - metrosiderus excelsa - która poprzez swoją objętość wygląda raczej jak dziewiczy mini-las, o splątanych gałęziach i obfitych korzeniach powietrznych.
Spacerowaliśmy w deszczu, poruszając się tylko po wskazanych ścieżkach i dotarliśmy do bardzo okazałego Palácio de Sant'Ana. Jest to budynek z XIX wieku, w którym jak już zaznaczyłam znajduje się oficjalna rezydencja Prezydenta Regionu Azorów.
Zarówno ogród jak i pałac pochodzą z XIX wieku, słynnego złotego okresu dla gospodarki Azorów, dzięki hodowli i eksportowi pomarańczy do Wielkiej Brytanii. W układzie ogrodu można wyróżnić 4 różne strefy: frontowy "parter" i ogrody boczne, ogród warzywny i ogród kameralny. Znajduje się tu również szklarnia, ze storczykami, anturium, bromeliadami i paprociami , Wieża Oruńska i Stajnia.
Zwiedzanie ogrodów jest możliwe od poniedziałku do piątku w godzinach od 9 do 17.
Przechadzka zajęła nam około godziny. Przy wyjściu oddaliśmy identyfikatory i opuściwszy piękny teren stanęliśmy oko w oko z bramą wejściową do Jardim Botânico José do Canto, który znajdował się tuż obok.
Jardim Botânico José do Canto
Mimo, że byliśmy już trochę przemoczeni nie mogliśmy się powstrzymać i weszliśmy do ogrodu, tak jak było wcześniej zaplanowane. Bilety wstępu były w następujących cenach:
Dorośli i dzieci powyżej 12 lat: 4,00 euro
Dzieci w wieku od 8 do 12 lat: 2,00;
Seniorzy w wieku +65 lat i mieszkańcy Ponta Delgada: 2,00
Dzieci do 8 roku życia: bezpłatnie
Pod koniec XVIII wieku na Azorach powstało kilka dużych Ogrodów Botanicznych. Jednym z najbogatszych w gatunki jest Ogród Botaniczny José do Canto, założony od 1845 roku przez José do Canto (1820-1898). Zajmuje on około sześciu hektarów w sercu Ponta Delgada.
W ciągu ponad wieku odwiedzało go wielu podróżników, wśród których było wiele znanych i sławnych osobistości, takich jak król Portugalii Dom Carlos, Franklin Roosevelt, Jorge Amado.
Prawie wszystkie drzewa posadzone w tym ogrodzie, ze względu na bogactwo gleby i klimatu, przyjęły się bardzo dobrze, a wiele z nich w sposób spektakularny.
Na terenie parku istnieje kilka zabudowań, między innymi Kaplica św. Anny, dwór, który jest obecnie adaptowany na hotel oraz wiktoriański zielony dom, wykorzystywany obecnie jako pawilon. Pałac zbudowany w ścisłym stylu neoklasycznym i uważany za główne osiągnięcie azorskich artystów i rzemieślników. Pomniki José do Canto i Króla Karola, znajdują się również w parku.
Ogród jest otwarty dla turystyki. Na parterze Pałacu znajduje się komfortowy pensjonat typu "bed and breakfast" (14 pokoi) (Residencial Casa do Jardim). Wielka sala pałacu i pawilon są często wynajmowane na przyjęcia, konferencje, koncerty i inne imprezy.
Godziny otwarcia
Zima (październik - marzec): 09h00 - 17h00
Lato (kwiecień - wrzesień): od 9:00 do 19:00
Trochę już zmęczeni i głodni udaliśmy się na poszukiwanie restauracji i jednocześnie na zwiedzanie ujmujących zakątków stolicy Autonomii Azorów.
Ponta Delgada niegdyś mała wioska rybacka, która ustąpiła miejsca kosmopolitycznemu miastu, aktywnemu gospodarczo i kulturalnie. Znana jest z kościołów, klasztorów i okazałych domów, typowych dzielnic, wąskich uliczek, uroczych placów i bujnych ogrodów miejskich, które wyznaczają historyczne centrum.
Punktem centralnym jest brama miejska – Portas da Cidade wraz ze Placem Goncalo Velho i znajdującym się za nią kościółem Św. Sebastiana (Igreja Matriz De São Sebastião).
Brama została zbudowana w XVIII wieku, ale nie w miejscu, w którym obecnie stoi (została przeniesiona w 1952 roku). Na bramie zobaczyć możemy herby: jeden królewski i jeden miejski. Kościół jest jeszcze starszy – XVI wiek i można na nim dostrzec wiele elementów z portugalskiego stylu manuelińskiego – który przewija się w mieście wielokrotnie.
Spacerując wąskimi, brukowanymi uliczkami natknęliśmy się na rewelacyjną wegańską restaurację Rotas. Bardzo klimatyczny lokal z daniami zasługującymi na najwyższą ocenę, podbiła nasze serca, a tym bardziej żołądki. W godzinach lunchu można skorzystać z oferty specjalnej, polegającej na tym, że kilka wskazanych zestawów jest w cenie mocno obniżonej.
Comments