Mój pierwszy Runmagedon Wrocław 20.08.22
top of page
  • Edytka

Mój pierwszy Runmagedon Wrocław 20.08.22

Zaktualizowano: 3 lut 2023

Rok temu, w lipcu, zaczęłam ćwiczyć crossfit. Po pewnym czasie, ktoś z grupy, z którą miałam te zajęcia, zaproponował, żebyśmy wspólnie wzięli udział w biegach z przeszkodami typu Survival race, bądź też Runmagedon, bo to świetna zabawa. Uśmiałam się wówczas serdecznie z niedorzecznego pomysłu i popukałam się znacząco w głowę.

Pół roku później za namową naszego trenera, który nie wiem jakich użył argumentów, ale ostatecznie zapisaliśmy się na Runmagedon, który miał się odbyć w sierpniu we Wrocławiu.

Dodatkowo, oprócz mnie i mojego męża Andrzeja, wzięła udział w tym wydarzeniu moja kuzynka Lilianka. W trójkę zawsze raźniej.

Mieliśmy do wyboru możliwość zmierzenia się z następującymi formułami:

  • Intro 3 km 15 przeszkód

  • Rekrut 6 km 30 przeszkód plus

  • Nocny Rekrut jw.

  • Classic 12 km 50 przeszkód plus

  • Kids 1 km 10 przeszkód

  • Junior 3 km 15 przeszkód plus (12-15 lat)

  • Family 2 km 15 przeszkód plus

LIMITY CZASU

Limit czasu INTRO: 1,5 h

Limit czasu REKRUT: 2,5 h

Limit czasu Classic: 4 h


Ambitnie wybraliśmy formułę Rekrut, w którym do pokonania było 6 km i minimum 30 przeszkód. Na wykonanie całości trasy zaplanowano max 2,5 h. Miejsce: Trans – Piach Kopalnia Piasku Rolantowice.

Przy rejestracji wybierało się godzinę startu. My, mając na uwadze ewentualne upały wybraliśmy poranną godzinę 8.45.

Jeżeli chodzi o organizację tej ogromnej imprezy to jestem pod dużym wrażeniem. Wszystko było "zapięte na ostatni guzik". Wsparcie już od samego momentu wskazywania miejsca do parkowania, poprzez biuro zawodów, gdzie za pomocą kodu QR rejestrowaliśmy się na start. Tam też otrzymaliśmy pakiet startowy, zawierający koszulkę, opaskę lub raczej komin na szyję, słodkości i napoje. Można było się przebrać w wyznaczonym miejscu, zostawić ubrania w depozycie.

O godzinie 8.45 zostaliśmy poproszeni o wejście do ogromnego bunkra. Tam, w ciemności, kurzu i zaduchu przeprowadzona została rozgrzewka i z ogromnym dopingiem ze strony organizatorów, przebiegliśmy przez linię startu. Zarówno wiek jak i przygotowanie sportowe uczestników wydawało się być bardzo zróżnicowane.

Z dużym impetem przebiegliśmy kilkaset metrów, aż do miejsca, gdzie dostaliśmy do przeniesienia podłużny worek z piaskiem. Panie dostały lżejsze, niestety nie wiem jaka była ich waga, ale źle nie było.

Z workiem przeszliśmy około 300 m, w wyznaczonym miejscu odebrano ja od nas i dalej ruszyliśmy biegiem do kolejnej przeszkody, którą okazała się drewniana platforma. Trzeba było przez nią przejść. Pomoc innych osób przy pokonywaniu przeszkód była dozwolona, więc Andrzej podsadził nas obie i dzięki temu gładko poszło :)

Następnie trzeba było dobiec do ogromnej niecki z której wydobywa się piasek i tam należało pokonać labirynt przygotowanych tras. Czekały na nas strome zejścia i podejścia, przeskoki przez rowy i brnięcie przez wielkie błotne kałuże. A wszystko to w ogromnym zaduchu, całym ciałem czuło się nadchodzącą burzę.

Po wyjściu z kopalni mieliśmy do przebiegnięcia około 2 km wzdłuż pola kukurydzy. Po drodze były kolejne, na szczęście nie wymagające przeszkody tj. przeskoki przez opony i przejście ponad opuszczonym szlabanem.

Jesteśmy ogromnie wdzięczni naszej ekipie dopingującej: Madzi z Kubą, Kacprowi z Agatą, Alli i Illi, Emilce i Gosi, no i oczywiście naszemu fotoreporterowi Kamilowi, za ogromne wsparcie podczas pokonywania trasy, a przede wszystkim za podawanie nam życiodajnej wody!


Kolejnym zadaniem było przeciągnięcie makabrycznie ciężkiej opony.

Gdyby nie pomoc Andrzeja chyba bym utknęła na dłużej w tym miejscu!!

Zaraz za oponami napotkaliśmy pierwsze drabinki. Tutaj próbowałam podeprzeć się nogą, ale zostałam okrzyczana, że jest to niedozwolone. Na końcu znajdował się dzwoneczek, który trzeba było uderzyć przy zeskakiwaniu z ostatniego szczebelka. Lilianka i Andrzej wykonali to zadanie samodzielnie, ja uzyskałam małe wsparcie.

Kolejna była platforma, po której należało się wspiąć przekładając z otworu do otworu metalowe pręty. Nie byłoby możliwe wykonanie tego zadania bez pomocy.

Trochę już zmęczeni, znowu zostaliśmy skierowani do wyrobiska piaskowego. I znowu zejścia, podejścia, przeskoki. I najgorszy dla mnie: spacer z metalowym łańcuchem na plecach. Oczywiście były cięższe dla Panów i lżejsze dla Pań, ale i tak ogromny ciężar prawie mnie pokonał. Szłam szorując nogami po piasku. Droga w formie pętli na szczęście nie była długa, ale całkowicie pozbawiła mnie sił.

Dalej to już był jedynie marsz i uspokajanie tętna.

Później było już tylko "lepiej". Tutaj mamy przeciskanie się przez siatkę, naciągniętą nad gołą, błotnistą ziemią. Każdy pomagał każdemu. Jedne osoby przytrzymywały siatkę, inne w tym momencie przechodziły. I tak na zmianę.

Czołganie się pod drutem kolczastym zakończyło się obdrapaniem skóry rąk i łokci.

No i oczywiście największa atrakcja każdego Runmagedonu, czyli ślizg do zbiornika z wodą, a raczej błotem. Czadowo!



Nie był to jeszcze koniec. Całkowicie przemoczeni musieliśmy czołgać się pod oponami. W tym miejscu też można było liczyć na pomoc uczestników. Jednak wychodząc spod opon było się całkowicie oblepionym przez błoto. Kawałek dalej znajdowało się zwalisko drewnianych bel spośród których wybierało się tą najmniejszą i najlżejszą. Z belką na ramieniu, lub na plecach udaliśmy się w dalszą drogę.

Po złożeniu drewna z powrotem na miejsce, podążyliśmy do przeszkód, które znajdowały się przy samej mecie. Po drodze jednak czekało kilka głębokich dołów do przeskoczenia.

Do tej pory byłam bardzo z siebie dumna, ponieważ nigdzie nie musiałam robić karnych pompek, przysiadów czy burpees za niewykonania zadania. Najbliższe "małpie gaje" zrewidowały moje zadowolenia. Po pokonaniu dość prostej przeszkody polegającej na wejściu i zajściu po okratowanej platformie, zaczęły się poważniejsze wyzwania.

Mokre ręce nie były w stanie utrzymać nas na drążkach, grzybkach czy linach. Nie mówiąc już o przeskakiwaniu między nimi. Poziom zmęczenia i namoknięcia był za duży.

I w tym wypadku niestety trzeba było "odpompować" niewykonanie zadania.

Dwie ostatnie przeszkody odpuściłam sobie, ponieważ uważałam, że są one niemożliwe do wykonania przeze mnie. A Andrzej dał radę. Wow!

Przy platformie Marvela stałam z 10 minut i rozważałam, czy zdarta skóra z rąk i twarzy, będzie widoczna podczas wielkiej uroczystości rodzinnej, która miała się odbyć za 5 dni. W razie gdybym nie dała rady podbiec i złapać się liny na górze, to na pewno zjechałabym na dół asekurując się łokciami w najlepszym przypadku. Ze spuszczoną głową obeszłam tą monumentalną przeszkodę.

Za nią ostatnie czołganie się pod chyba koparką.

I jest! Zwycięstwo. Hurra!! Udało się. Brawo My!!

Czas przejścia może nie był imponujący (1h 42 min), ale i tak poczuliśmy się jak herosi :)

Zabawa była przednia. Już teraz wiem jak się mam przygotować na przyszły rok :)
















85 wyświetleń
bottom of page