Decyzja o podróży do Macedonii zapadła dość nieoczekiwanie i bardzo spontanicznie.
PLL LOT zaproponował w swojej akcji promocyjnej kilkanaście terminów i kierunków w atrakcyjnych cenach. Szukaliśmy lotu na czerwiec. Najbardziej pasowałby nam tydzień, w którym wypada Boże Ciało. Takich celujących było więcej i ten termin rozszedł się najszybciej.
Wybór padł na Skopije – stolicę Macedonii Północnej.
Nie wiedziałam zupełnie nic o tym państwie i na szybko sprawdzałam opisy innych podróżników, którzy zamieścili opinię na swoich blogach. Były one pełne entuzjazmu i zachwytu nad krajobrazem, zabytkami i miejscami jeszcze nie zatłoczonymi turystami.
Podróż miała się odbywać w rewelacyjnym towarzystwie mojego męża Andrzeja, kuzynki 😊 Lilki i młodszego syna Kamila.
Lot z Warszawy zaplanowany mieliśmy na przedpołudnie. Szybko powiadomiono nas, że będziemy czekać jeszcze o co najmniej godzinę na pasażerów z opóźnionego samolotu z USA. Lot odbył się bez dalszych zakłóceń.
Wylądowaliśmy na niewielkim lotnisku w Skopije i tam czekali już na nas panowie z wypożyczalni samochodów. Przed terminalem stał autobus do stolicy i spora ilość taksówek. Cennik dojazdu taksówką do poszczególnych miejscowości był wystawiony przed wyjściem z hali przylotów. Tak więc wydaje mi się, że nie ma możliwości dowolnego narzucania cen przejazdu. Zaraz za lotniskiem wjeżdża się na autostradę, która jest płatna. Opłata za ten odcinek wyniosła 1 Euro lub 40 denarów, dlatego też warto zabrać ze sobą drobne euro
Nocleg mieliśmy zarezerwowany jak zawsze przez booking w dobrze ocenianym Hotelu Aristocrat & Fish Restaurant.
W cenie pokoju zawarte było śniadanie. Ze względu na prawdopodobieństwo upałów w tym okresie wybraliśmy hotele z klimatyzacją i jak już dotarliśmy na miejsce okazało się, że w naszym pokoju jest ze 40 stopni a klimatyzacja nie działa.
Pani z recepcji, przyszła, sprawdziła pilota, wymieniła baterię, wymieniła pilota i stwierdziła, że faktycznie nie działa. I popatrzyła się na nas bezradnie. Trochę zmęczeni i prawie ugotowani poprosiliśmy o naprawienie chłodzenia lub zmianę apartamentu. Ostatecznie dostaliśmy inny pokój z czynną klimatyzacją, mniejszy i z drzwiami do łazienki, które jeżeli nie były zastawione, np. zgrzewką wody to otwierały się na oścież. Okno w łazience było zabite gwoździami, ze studzienki wylewała się woda podczas brania prysznica. Na szczęście jakość dań w hotelowej restauracji, która serwowała nam śniadania i obiady całkowicie rekompensowała niedogodności.
Nocne wejście na górę Vodno.
Wieczorem, kiedy już najgorsze upały zelżały, pojechaliśmy pod górę Vodno na mały trekking, żeby rozprostować obolałe ciała. Trzymaliśmy się wytycznych nawigacji w związku z czym zamiast, jak się okazało wygodnej, szerokiej drogi ze Skopije, tułaliśmy się po szutrowych i dziurawych , zwiedzając Macedonię jeszcze nie odkrytą. W sumie na miejsce dojechaliśmy od jakieś bardzo bocznej uliczki. Zatrzymaliśmy się na sporym, utwardzonym, bezpłatnym parkingu. Dookoła doskonale przygotowana infrastruktura turystyczna, tj. zacienione miejsca pod piknik, małe restauracje, toalety. Kolejka na górę już była nieczynna, zostały więc szlaki piesze.
Wchodząc na trasę minęliśmy drogowskaz z opisanymi jako łatwe, dwoma ścieżkami na Krstovar, czyli górę na której znajduje się krzyż (Millenijny). Postanowiliśmy zdobyć ją od razu, więc bez zbędnego myślenia (ha, ha!) ruszyliśmy dziarsko. Skręciliśmy w pierwszą ścieżynkę i po godzinie stromego i wymagającego podchodzenia, kiedy dookoła zaczynało się ściemniać, zaczęliśmy analizować sytuację, a mianowicie: nie wszyscy z nas mieli odpowiednie obuwie na taką wycieczkę, nie wszyscy też mieli odpowiednie strój. A na pewno żadne z nas nie miało latarki, mapy i siły. Z oddali widzieliśmy pięknie oświetlony krzyż.
Pozostało nam jeszcze około 15 minut, żeby dotrzeć na szczyt, kiedy nad miastem rozbłysły ogromne błyskawice, pierwsze oznaki nadciągającej burzy. Jednogłośnie oznajmiliśmy, że wracamy. Do krzyża postanowiliśmy wjechać następnego dnia wyciągiem. Posługując się latarkami w komórkach, znaleźliśmy czerwony szlak i w całkowitych ciemnościach, przerywanych rozbłyskami na niebie, galopem ile sił w nogach zbiegaliśmy po bardzo stromych kamieniach. Po godzinie wróciliśmy do samochodu, bardzo zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, bo właśnie lunęło 😊. W domu, okazało się, że weszliśmy trudną trasą o nazwie Olimpic i zeszliśmy również trudną Buran Cvetko. Jeżeli, ktoś lubi i chciałby wejść na tą górę pieszo, to bardzo polecam te trasy, ale zdecydowanie za dnia.
Centrum Skopije
Kolejnego dnia, po bardzo obfitym i pysznym śniadanku zaplanowane było zwiedzanie Skopije. Na to wydarzenie trzeba być przygotowanym, ponieważ architektura tego miasta jest bardzo specyficzna i mocno różnorodna. Należy zaznaczyć, że w 1963 stolicę Macedonii nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Wstrząsy prawie doszczętnie zrujnowały miasto – wg szacunków zniszczeniu uległo 80% zabudowy. Odbudowa miasta była wielkim wyzwaniem. Powstająca zabudowa utrzymana była w duchu socmodernizmu i brutalizmu. Nowe monumentalne obiekty mocno zmieniły obliczę miasta, w którym pojawił się szary, surowy beton.
Macedonia pozostawała wówczas jedną z republik tworzących Jugosławię, a niepodległość ogłosiła dopiero w 1991 roku. Po ogłoszeniu niepodległości wszystko się zmieniło. W 2010 roku władze ogłosiły ogromny projekt, który zakładał przebudowę wielu obiektów oraz wzniesienie nowych gmachów. Nowa, bardzo kosztowna architektura to mieszanka historycznych stylów. Pełno tu przepychu i bogactwa, ale jednak to kopie, które wypadają dość groteskowo. Muzea o kształtach greckich pałaców, cztery fontanny na jednym placu i mosty przeładowane posągami.
Z taką właśnie wiedzą ruszyliśmy w miasto. Pomimo mentalnego przygotowania, to co zastaliśmy na miejscu przerosło nasze oczekiwania. Wszędzie pełno postkomunistycznych rozpadających się zabudowań, dziurawych chodników, betonowych wieżowców. Mijaliśmy
rządowe, nowoczesna zabudowania, które sąsiadowały ze starymi chałupinami.
Bezwzględnie należy udać się na Plac Macedoński, ponieważ znajduje się tam monumentalny pomnik Aleksandra Macedońskiego, chociaż oficjalnie musi być nazywany Jeźdźcem na koniu (konflikt z Grecją).
Najbardziej podobała nam się stara część miasta Czarsija -turecka dzielnica handlowa, pełna niskich zabudowań ze sklepikami, restauracjami, czy warsztatami. Ze względu na moje osobiste zainteresowanie, najwięcej czasu poświęciłam na podziwianie ogromnych sukien dla panien młodych, bardzo bogatej oferty dodatków ślubnych tj. tiary, bransolety, czy naszyjniki.
Szukając cienia zwiedziliśmy też wielki bazar, który tam się mieścił.
Zwiedzanie miasta zajęło nam około 4 godzin.
Góra Vodno za dnia
Upał zaczął nam powoli dokuczać, i dlatego postanowiliśmy uciec przed nim na Górę Vodno, ale tym razem wykorzystać wyciąg. „Millennium Cross Ropeway” to kolejka linowa, która prowadzi na szczyt góry, na której znajduje się Krzyż Milenijny.
Został on zbudowany, aby uczcić 2000 lat chrześcijaństwa zarówno w Macedonii, jak i na świecie. Ma 66 metrów wysokości i jest jednym z najwyższych na świecie. Powstał dzięki funduszom Macedońskiego Kościoła Prawosławnego, rządu Macedonii i Macedończyków z całego świata. Już od czasów Imperium Osmańskiego punkt ten nazywany jest jako Krstovar, co oznacza „Miejsce Krzyża”. Pod krzyżem znajduje się kawiarnia, która jest dobrym miejscem na lody, zimne napoje gazowane lub piwo lub filiżankę kawy, podziwiając widoki.
Dla dzieci przygotowano mały plac zabaw.
Kolejka linowa w okresie letnim jest czynna od 10 do 20. Koszt biletu w obie strony dla osoby dorosłej to 100 denarów (2 euro). Gorąco polecam dostać się tam jedną z licznych tras pieszych.
Jezioro Kozjak oraz brawurowa akcja ratunkowa
Kolejny punktem dnia było Jezioro Kozjak. Polecane jako fantastyczny punkt widokowy w szczególności na wschody i zachody słońca. Dlatego też udaliśmy się tam późnym popołudniem. Jezioro znajduje się około 20 minut od stolicy i dojazd do punktu, gdzie najlepiej zaparkować samochód jest dość prosty i prowadzi do niego względnie dobrze utrzymana droga. My jednak chcieliśmy zjechać na sam dół. Szosa, która tam prowadzi jest poza wszelkimi standardami. Wąska, dziurawa, bardzo kręta i pełna osypujących się kamieni. A na końcu, poza zaporą z elektrownią wodną, stała tylko urocza, kapliczka.
Jezioro Kozjak to sztuczne jezioro, ze stromymi brzegami, mętną wodą i brakiem miejsc do plażowania, czy pływania. Po drodze był jeden zjazd na punk widokowy i miejsce dla wędkarzy. Wróciliśmy na górę, żeby podziwiać piękne pejzaże. Z tego miejsca można zrobić krótkie wycieczki na pobliskie szczyty lub rozłożyć koc, wyjąć koszyk i zrobić biwak. Jest tam też dość duża restauracja. Nie skorzystaliśmy z jej oferty, ponieważ na wieczór zaplanowane mieliśmy wyjście na miasto :).
Wracając znad jeziora napotkaliśmy dziką naturę, która prawie wtargnęła nam pod samochód. Ze zdziwieniem zauważyliśmy maszerującego środkiem jezdni żółwia. Muszę zaznaczyć, że nie jest to dla nas codzienny widok. Natychmiast zatrzymaliśmy się w celu udzielenia wsparcia zwierzęciu. Nie wiem, czy była to pomoc, czy wręcz przeciwnie, ponieważ żółw dzielnie maszerował ku skarpie, a troskliwa Lilianka odstawiła go na bezpieczną łąkę, która znajdowała się w całkiem odwrotnym kierunku.
Skopjie nocą
Macedonia słynie z doskonałego jedzenia i aromatycznych win. Korzystając z podpowiedzi jednego z blogowiczów, udaliśmy się do centrum miasta do restauracyjki, czy raczej kafany Dneven Prestoj.
Zapadł już zmrok, zapalono światła, włączono muzykę i nagle miejsce to nabrało ogromnego uroku. Wszystkie restauracje zapełniły się klientami, jak się domyśleliśmy tubylcami, ponieważ każdy się znał, gorąco witał, śmiał i rozmawiał. Niestety prawie każdy z papierosem w ręku. Jedna z nielicznych rzeczy, która mi bardzo przeszkadzała w Macedonii to możliwość palenia wewnątrz restauracji. Palili nawet kelnerzy!
Tak jak wcześniej pisałam, bazowaliśmy na danych blogowicza sprzed 2 lat. Ceny żywności od tego czasu wzrosły o około 40%. Pomimo to dalej jest tanio, ale z każdym rokiem drożej.
W Dneven Prestoj zamówiliśmy sałatki: szopską i owczarską, frytki z serem oraz dwa rewelacyjne wina. Jedno białe, półwytrawne o bardzo bogatym bukiecie z winnicy Tikves – Traminec, drugie czerwone, delikatne, które z miejsca stało się moim ulubionym – Tga za Jug – czyli tęsknota za południem. Warzywa w sałatkach były słodkie i aromatyczne, pełne słońca i zupełnie bez chemii.
Długo siedzieliśmy, sączyliśmy napoje i napawaliśmy się radosną i bardzo przyjazną atmosferą tego miejsca.
Kanion Matka w drodze ze Skopije do Ochrydy.
W naszym podróżniczym programie mieliśmy oczywiście jedno z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Macedonii Północnej, czyli Kanion Matka. Położony piętnaście kilometrów na południowy zachód od stolicy stanowi popularne miejsce rekreacji dla mieszkańców i turystów. Zajmuje powierzchnię około 5000 hektarów.
Kanion Matka to rezerwat dla wielu gatunków roślin i zwierząt. Sporo z nich uznaje się za rzadko spotykane bądź endemiczne. W kanionie znajduje się kilka historycznych kościołów i klasztorów, między innymi klasztor św. Andrzeja, który zlokalizowany jest w wąwozie rzeki Treski. Z kolei klasztor Matki Boskiej, zbudowany w XIV wieku, znajduje się na jej lewym brzegu. Bardzo popularnym zajęciem na rzece jest kajakarstwo, podobnie jak wędkowanie, polowanie i pływanie.
Dzień zapowiadał się upalny, dlatego zaraz po śniadaniu spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę. Na miejsce dotarliśmy w około 20 minut. Z bezpłatnego parkingu na którym nie było jeszcze dużo samochodów trzeba przejść dodatkowo do kanionu około 10 – 15 minut w pełnym słońcu. Piesze zwiedzanie kanionu jest bezpłatne. Idzie się niewymagającą dużej kondycji drogą, wybudowaną w skałach, około 4 km w jedną stronę. Trasa jest bardzo atrakcyjna przyrodniczo, czasami prowadzi pośród drzew, czasami na otwartej przestrzeni w pełnym słońcu. Temperatura sięgała już około 30 stopni, ciepło odbite od kamieni grzało niemiłosiernie. Nie mieliśmy ani siły, ani ochoty na spacer do końca ścieżki. Po drodze jest hotel z restauracją, gdzie można zjeść, napić się, lub odpocząć.
Zaraz przy wejściu do Kanionu Matka, natrafiliśmy na firmę, w której można było wykupić wycieczkę po rzece Treska za 200 denarów (4 euro) od osoby. Byliśmy jednymi z pierwszych klientów tego dnia i dlatego mogliśmy podziwiać, bez przeszkód i hałasu, monumentalne ściany kanionu, spokojną rzekę i soczystą przyrodę . Minęliśmy po drodze tylko jeden kajak.
Cała 8 km trasa (w obie strony) zajęła nam około 20 minut. Dla osób, które chciałyby dodatkowo zwiedzić podobno najgłębszą jaskinię Vrelo, przygotowano u innego już przewoźnika ofertę na przewóz, zwiedzanie i powrót. My z tej okazji nie skorzystaliśmy, mimo że uroczy panowie zachęcali nas wykrzykując nazwisko Starnawski. Nie miałam pojęcia dlaczego to robią, ale od czego jest Internet :).
Okazało się, że w 2017 roku w jaskini Vrelo, Polak, Krzysztof Starnawski wykonał nurkowanie na głębokość 230 metrów. Nurek potwierdził, że dobre 20 metrów głębiej (poniżej 230 metrów) wciąż nie było widać dna. Dla Macedończyków dalsza eksploracja Matka Vrelo znaczy naprawdę dużo. Jaskinia była wpisana na listę pretendujących do Nowych 7 Cudów Natury (the New 7 Wonders of Nature). Władze mają nadzieję, że podwodne działania pozwolą na rozsławienie Macedonii w świecie i związany z tym rozwój turystyki. Stąd tak duże wsparcie ze strony macedońskiej społeczności nurkowej oraz zainteresowanie nurkowaniem Krzysztofa.
Jeżeli chodzi o kąpiel, czy plażowanie, to nie znalazłam przygotowanych na to miejsc. Być może jedyną alternatywą, jest wypożyczenie kajaków i pływanie przy nich. Niestety nie wiem jak to wygląda w szczycie sezonu, kiedy na rzece wymija się dziesiątki łódek motorowych. Duża fala i zapach spalin, może być zniechęcający.
Kanion Matka bez wątpienia jest przepiękną atrakcją przyrodniczą, wartą odwiedzenia. My byliśmy w czerwcu, w środku tygodnia i w dodatku z samego rana i dlatego prawdopodobnie nie napotkaliśmy tłumów turystów. Ale jak wracaliśmy po około 2 godzinach zaczynał się Armagedon turystyczny. Dziesiątki samochodów, setki ludzi i upał. Jak na dość czystą Macedonię, tutaj napotkaliśmy porozrzucane śmieci. Niestety nie daliśmy fizycznie rady zobaczyć obu znajdujących się tam cerkwi. Czym prędzej udaliśmy się w dalszą drogę do Ochrydy.
W drodze do Ochrydy. Opłaty za przejazd i benzynę.
Do Ochrydy, która znajduje się po drugiej stronę Macedonii, jechaliśmy w większości autostradą. Ciekawostką był sposób poboru opłat za przejazd. Na samym początku zapłaciliśmy 40 denarów (lub 1 Euro). Ucieszyliśmy się niewysokim kosztem, ale po około 15 minutach pojawiły się kolejne bramki do poboru dokładnie takiej samej kwoty. Na całej trasie takich punktów było cztery. Na dwóch ostatnich opłata wynosiła po 30 denarów lub 50 eurocentów. Trzeba mieć przygotowane denary, albo drobne w euro - przyjmowane są TYLKO monety 1 euro i 50 eurocentów. Mniejsze i większe nominały nie są akceptowane. Autostrady są dobrze utrzymane. Cena benzyny i oleju napędowego jest bardzo wysoka wynosi około 110 denarów za litr (ponad 9 PLN). Nie widzieliśmy nigdzie różnicy w cenie, sądzimy, że jest ona sztywna, ustalana przez państwo.
Pewnym ewenementem, którego nie spotkaliśmy jeszcze nigdzie indziej w Europie, jest występująca na skrzyżowaniach, zielona strzałka do jazdy na wprost. Z dużym zdumieniem obserwowaliśmy samochody, które przejeżdżały przez czerwone światła. Macedończycy przestrzegają raczej przepisów drogowych, więc ta sytuacja mocno nas skonfundowała. W ostatnim momencie, jak już karnie postanowiliśmy się zatrzymać na „czerwonym”, zauważyliśmy święcącą, zieloną strzałkę na wprost. Przejechaliśmy dość zdziwieni tym faktem, ale takich strzałek spotkaliśmy wiele, we wszystkich miastach po drodze.
Ochryda
Ochryda to malownicze miasto leżące na zboczach Gór Galicica, nad pięknym Jeziorem Ochrydzkim. Mieliśmy tam zarezerwowane 2 noclegi w Celus Apartments. Był to apartament w 3 piętrowym domku, znajdującym się blisko jeziora. Pierwsze wrażenie wypadło bardzo pozytywnie, mieszkanie czyste, dość duże, z aneksem kuchennym, gdzie można było przygotowywać jedzenie. Dwa maleńkie balkoniki z widokiem na ogród. W pobliżu liczne hotele, restauracje, niedaleko centrum miasta.
Mieliśmy nadzieję na popołudniowe plażowanie i kąpiel w jeziorze, ale nie było takiego miejsca w pobliżu. Żeby skorzystać ze słońca trzeba było rozłożyć ręcznik na trawniku przy głównej promenadzie, a do bardzo mętnego w tym miejscu jeziora, wchodziło się po drabinkach wprost z chodnika. Zniechęciło to nas skutecznie. Zamiast tego udaliśmy się na zwiedzanie miasta.
Jest ono nieporównywalnie bardziej uporządkowana architektonicznie niż Skopjie. Posiada liczne cerkwie w tym Cerkiew św. Zofii z zachowanymi freskami z XI wieku, św. Klemensa i Pantelejmona, św. Jana w Kaneo z XIV wieku, św. Klemensa z XIII wieku, ruiny bazyliki św. Erazma z IV wieku, ruiny twierdzy cara Samuela z X-XI wieku i starożytny teatr. W mieście działa muzeum piśmiennictwa słowiańskiego. W centrum jest bardzo dużo klimatycznych, małych restauracji, sklepów z pamiątkami, kantorów.
Jezioro Ochrydzkie, noszące nazwę od pełnego zabytków miasta, jest najgłębszym jeziorem na Bałkanach i jednocześnie najstarszym w Europie. W jego krystalicznych wodach żyje ponad 200 endemicznych gatunków zwierząt. Głębokość sięga 300 metrów. Woda jest czysta i ciepła, idealna do kąpieli. Jezioro jest także wymarzonym miejscem do nurkowania. Akwen wraz z otaczającym regionem od 1979 roku figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Z tych wszystkich oferowanych atrakcji my akurat mieliśmy w planach zwiedzanie Cerkwi Świętych Klemensa i Pantelejmona. Wejście kosztuje 150 denarów od osoby. Samochód należy zostawić na maleńkim, darmowym parkingu przed murami starego miasta.
Po uiszczeniu opłaty i przejściu przez wiekową bramę, wchodzimy na teren wyglądający jak stanowisko archeologiczne. Obok wybudowanej na początku XXI wieku cerkwi znajdują się pozostałości najstarszej ochrydzkiej cerkwi o tej samej nazwie.
W sumie do zwiedzania są współczesne budowle postawione na starych fundamentach, lub same stare fundamenty, np. kościoła z V wieku w której zachowały się m.in. mozaiki wystawione aktualnie przed przed nowym kościołem. Jedna z mozaik przedstawia symbol swastyki - stary indoaryjski symbol słońca. Można jeszcze pozachwycać się pięknym widokiem na jezioro. Upał i nieliczne zacienione miejsca nie pozwoliły na dłuższy pobyt w tym miejscu. W sezonie letnim można tu napotkać tłumy turystów, którzy są podwożeni pod bramy miasta autokarami.
Góry Galicicia trekking na Magaro
Zgodnie z programem podróży ułożonym na podstawie opinii internatów, kolejnego dnia rano, udaliśmy się na trekking do Parku Narodowego Galicicia, żeby zdobyć Górę Magaro (2255).
Park Narodowy Galicica położony jest w południowo-zachodniej części Macedonii Północnej, przy granicy z Albanią. Znajduje się pomiędzy jeziorami Ochrydzkim i Prespańskim. Usytuowany jest około 20 km od miasta Ochryda. Jadąc z Ochrydy na południe wzdłuż jeziora, zaraz za wsią Trpejca skręciliśmy w lewo, i tam pobrano nam opłatę 200 denarów od osoby za wjazd do Parku Narodowego. Pan strażnik zapytał nas o cel wyprawy i wytłumaczył, że od tego momentu jest jeszcze 16 km drogi, która prowadzi do małego parkingu u podnóża góry.
Na miejscu powitała nas rewelacyjna temperatura około 19 stopni i bezchmurne niebo. Trasa w obie strony ma 8,5 km długości, z różnicą wysokości około 700 metrów.
Pomimo, że wędrówka opisywana była jako stosunkowo łatwa, ze względu na niewielką długość i niedużą różnicę wysokości, to jednak wymaga przede wszystkim odpowiedniego obuwia i odrobinę kondycji. Pierwsze dwa kilometry prowadzą przez zalesiony teren, podejście jest średnio strome. Za lasem jest już odsłonięta trasa, idzie się po skałach i kamieniach w pełnym słońcu.
Ja, błędnie zasugerowałam się opisami, że jest to szlak dla wszystkich bardzo łatwy i ubrałam buty miękkie typu New Balance i wielokrotnie podczas wejścia i tym bardziej zejścia, żałowałam tego okrutnie. Kilkakrotnie, wykręcałam sobie stopę na kamieniach, a przy powrocie zostałam zmuszona do użycia wszystkich punktów podparcia (pięciu – razem z pupą).
Po drodze nie ma schroniska, nie ma gdzie kupić picia i przekąsek i dlatego należy zaopatrzyć się w te niezbędne artykuły wcześniej. Krem z wysokim filtrem jest konieczny i trzeba go nakładać dodatkowo w czasie wędrówki. Ja wymyśliłam sobie, że tylko raz wystarczy (ha, ha !!!).
Po pokonaniu 2 km dochodzimy do rozwidlenia i na szczyt prowadzą dwie drogi. Pierwsza dłuższa, łagodniejsza, i druga dość stroma, ale krótsza. Wybraliśmy tą pierwszą możliwość. Widoki były powalające, a sam szczyt jest oznaczony betonowym słupkiem. Z góry przepiękne widoki na oba jeziora. Chłodny wiatr jednak nie pozwolił na na długie podziwianie krajobrazu. A szkoda bo to fantastyczne miejsce na mały piknik.
Schodziliśmy drugą trasą, tą bardzo stromą, z drobnymi kamyczkami, po których ślizgałam się jak po lodowisku, obtłukując sobie szlachetną część pleców. Przechodziliśmy koło wielkiej metalowej konstrukcji, niewiadomego przeznaczenia, która wyglądała jak miejsce na wielki billboard. Słońce prażyło bardzo mocno, więc bez dalszej zwłoki wróciliśmy na parking. Cała wyprawa zajęła nam ponad 3 godziny.
Szlak, który pokonaliśmy może być wzbogacony o kilka dodatkowych kilometrów (ale nie za dużo dodatkowej wspinaczki), i uwzględnić najwyższy szczyt Parku Narodowego Galicica – Kota (2265). Zaowocowałoby to wycieczką 14 km z 800 m przewyższenia, co moim zdaniem absolutnie byłoby najlepszą opcją na zwiedzenie Magaro i okolic.
Monastyr Świętego Nauma i najlepsza rybka na świecie
Kolejnym punktem na naszej liście był znajdujący się tuż przy granicy z Albanią, Monastyr Św. Nauma. Klasztor założony w 905 przez św. Nauma Ochrydzkiego ucznia Cyryla i Metodego, współtwórcę ochrydzkiej szkoły piśmienniczej, jednego z największych ośrodków literatury i kultury słowiańskiej tamtych czasów. W klasztorze tym w 910 św. Naum został pochowany, tam też znajduje się jego grób. Podobno, jak przyłożyć głowę do tego grobowca, to można usłyszeć bicie serca Świętego Nauma (???)
Wyjątkowo, obiekt ten posiada bardzo rozbudowaną infrastrukturę turystyczną. Przed wejściem jest spory, ale płatny parking (50 denarów od samochodu za dzień). Zaraz za pierwszą bramą, ku naszemu zdziwieniu, zobaczyliśmy dużą plażę przy jeziorze, pełną turystów. Obok stała przebieralnia i płatne toalety. Do klasztoru prowadziła szeroka droga, po lewej stronie były liczne stragany z pamiątkami, rękodziełem i dwie duże restauracje, bardzo ładnie usytuowane pośród drzew i rzeki. Obok znajduje się kompleks źródeł świętego Nauma – krasowe wywierzysko, złożone z kilkunastu podziemnych i przybrzeżnych strumieni, które formują jezioro. Można wybrać się na wycieczkę łódeczką po nim.
Byliśmy już głodni, a nasze ugotowane ciała pragnęły kąpieli w jeziorze. A tu wszystko mieliśmy pod ręką.
Zaczęliśmy jednak od celu naszej wizyty, czyli od monastyru. Bardzo stara, ale klimatyczna zabudowa, w otoczeniu zieleni i małych kaskad z przepięknym widokiem na jezioro. Obok nas przechadzały się pawie z majestatycznie rozłożonymi ogonami. Centralną część zabudowań stanowi malutka cerkiew, w której są przepiękne malowidła ścienne. Niestety wewnątrz nie można robić zdjęć.
Wracając, wstąpiliśmy do jednej z restauracji na szybką przekąskę. Była już najwyższa pora na jedzenie i większość miejsc była zajęta. Sprawdziliśmy menu, które było wystawione przed wejściem i oniemieliśmy. Ceny były dokładnie 2x wyższe niż w jakiejkolwiek innej restauracji w Macedonii. Różnicę było od razu widać na przykładzie sałatki szopskiej, za którą do tej pory płaciliśmy około 130 denarów a tu cena wynosiła 240. Jeżeli nie mielibyśmy alternatywy, to na pewno skorzystalibyśmy z tej oferty, ale chcieliśmy zjeść najlepszego na świecie pstrąga, który był serwowany w małej knajpce o nazwie RIBAR w miejscowości Trpejca.
Zachęceni opiniami o jakości walorów smakowych tej ryby, czym prędzej wróciliśmy do auta i pojechaliśmy do tej wioski. Była to jedna z najlepszych decyzji, które podjęliśmy.
Na miejscu znajdował się mały parking, z którego prowadziły wąskimi uliczkami schody w dół na plażę przy jeziorze. Było tam bardzo dużo niewielkich restauracyjek, ale my szukaliśmy tej konkretnej. Bez problemu tam trafiliśmy i zasiedliśmy do stolika, a kelner zaproponował nam świeżo złowionego pstrąga ochrydzkiego. Przyniósł na ogromnej tacy, ogromną rybę do pokazania, a my się zgodziliśmy. Obok nas był ruszt, na którym położono tą rybkę i mogliśmy obserwować jej przygotowanie. Oprócz pstrąga zamówiliśmy sałatkę szopską dla wszystkich, frytki, dostaliśmy chleb z grilla i picie i w asyście 5 kotów pałaszowaliśmy jak się okazało najlepszą rybę w życiu. Była tak duża, że najadły się nią 4 dorosłe osoby i towarzyszące im zwierzaki. Kelner przyniósł mokre chusteczki do wytarcia rąk i poprosiliśmy o rachunek. I tutaj znowu bardzo pozytywne zdziwienie, bo cała ta uczta na głowę wyniosła nas po około 10 euro.
Po sutym obiedzie, udaliśmy się na plażę i tam skorzystaliśmy z możliwości ochłodzenia się w krystalicznie czystym jeziorze.
Wracając do Ochrydy, mieliśmy jeszcze wstąpić i zobaczyć kolejną atrakcję, a mianowicie Zatokę Kości. Jest to rekonstrukcja wioski na palach z 1200 r. p.n.e. Na drewnianej platformie znajdują się małe domostwa, wyposażone i wykonane wg naszych dzisiejszych wyobrażeń. Zatrzymaliśmy się na parkingu, z którego mogliśmy obserwować tą wioskę z góry. Było już bardzo późno i kasa była zamknięta. Moje zmęczenie było już tak ogromne, że nawet się z tego ucieszyłam, ale pan pilnujący jak nas zobaczył, to był gotowy wpuścić nas tam pomimo późnej pory. Wszyscy jednogłośnie się zgodziliśmy, że widok z parkingu jest dla nas wystarczający i szybciutko udaliśmy się do domu.
Prilep i monastyr Treskavec w drodze do winnic
Nasz dwudniowy pobyt nad Jeziorem Ochrydzkim, był zapełniony atrakcjami od rana do nocy. Bardzo ciężko jest w tak krótkim czasie poznać wszystkie najważniejsze miejsca. Dodatkowo temperatura nie sprzyjała wielogodzinnemu chodzeniu i oglądaniu zabytków.
Kolejnego dnia rano pożegnaliśmy się macedońskim "morzem" i ruszyliśmy na południe kraju do miejscowości Demir Kapija.
Po drodze trudno byłoby ominąć takie miejsca jak miasto Prilep i monastyr Treskavec.
Monastyr Treskavec jest to prawosławny klasztor w odległości 6 km od Prilepu, pod wezwaniem Zaśnięcia Matki Bożej. Został wzniesiony w XII-XIII w. na górze Zlatowraw , na wysokości 1422 m n.p.m., na miejscu starszej świątyni chrześcijańskiej. Kompleks budynków klasztornych reprezentuje styl bizantyjsko-bałkański i został zbudowany z czerwonej cegły. Nazwa klasztoru oznacza miejsce, w którym stale biją pioruny. Monaster zamieszkuje jeden mnich.
W lutym 2014 monaster ucierpiał w pożarze, zniszczeniu uległy dawne budynki mieszkalne, natomiast nie ucierpiał refektarz ani cerkiew.
Znowu przyszło nam zwiedzać w upalnym słońcu. Droga, która prowadziła do klasztoru była bardzo wąska i kręta. Na poboczach mijaliśmy wielkie formacje skalne, przypominające te z Gór Stołowych. Samochód zaparkowaliśmy w wyznaczonym, nieocienionym miejscu i udaliśmy się jeszcze jakieś 5 minut pieszo, szosą pod górę.
Monastyr został już w znacznym stopniu odbudowany po pożarze. W miejscu starych budynków mieszkalnych stoi nowoczesny, wystylizowany na styl bizantyjski kompleks, a na środku placu jest malutka cerkiew. Była ona prawie cała otoczona rusztowaniami, trudno więc było wydobyć z niej pierwotne piękno. Najbardziej interesujące były malowidła naścienne wewnątrz świątyni.
Obejście całego obiektu zajęło nam około 10 minut (wliczając czas poświęcony na oglądanie kociej mamy karmiącej młode).
Z informacji, które wyczytałam w Internecie można tam dostać się pieszo, ponieważ istnieją szlaki łączące kilka najważniejszych punktów, w tym twierdzę Markovi Kuli z monastyrem św. Archanioła Michała i klasztorem Treskavec. My próbowaliśmy się dostać do twierdzy Markovi Kuli samochodem, ale droga nie nadawała się do jazdy, a 36 stopni za oknem nie zachęcał do pieszych wędrówek.
Na obiad zatrzymaliśmy się w mieście Prilep, które ma bardzo malowniczą lokalizację i tętniącą życiem starówkę. Na starówce znaleźliśmy polecaną restaurację Stara Czarszija i stamtąd po sutym i niedrogim posiłku ruszyliśmy do ostatniego punktu programu.
Winnice Popova Kula oraz Royal Winery Queen Maria
Macedonia jest znana ze swoich winnic i dlatego bardzo chciałam ostatni dzień naszego pobytu, spędzić wśród winorośli. Dwie największe winnice znajdują się obok siebie w miejscowości Demir Kapija. To malownicze miejsce jest popularne ze względu na swoje winnice, piękno kanionu Żelaznej Bramy, zabytki i niesamowitą przyrodę, która jest idealna do wszelkiego rodzaju rekreacji sportowej. Piesze wycieczki, wspinaczka górska, wspinaczka sportowa, kajaki i rafting, jazda na rowerze i pływanie, obserwowanie ptaków i archeologia. Niestety, nie ma zakrojonej na szeroką skalę infrastruktury turystycznej, trzeba pieczołowicie poszukiwać informacji w Internecie, a na miejscu podobno warunki pobytowe bardzo surowe.
My i tak nie dysponowaliśmy czasem na korzystanie z tych atrakcji.
Pierwsza z winnic, do której zawitaliśmy zaraz po przyjeździe to Popova Kula. Jest to wyjątkowy kompleks, w skład którego wchodzi winiarnia, stylowy hotel z 33 pokojami, restauracja z pięknym tarasem i letnim terenem na świeżym powietrzu, plac zabaw dla dzieci i szerokie podwórko, pole namiotowe oraz sklep z winami i upominkami. Sama lokalizacja urzeka pięknym otoczeniem, ale także fantastycznym widokiem. To jedno z najpiękniejszych miejsc na różnego rodzaju imprezy. Była sobota i natrafiliśmy na wesele, które tam się odbywało. W tym czasie nie ma możliwości zwiedzania winnicy i degustacji win, więc pokierowaliśmy nasze kroki do sąsiedniej.
Winnica Royal Winery Queen Maria (wineryqueenmaria.com), jej historia sięga 1927 roku, w którym król Aleksandar Karadjordjevic, po skonsultowaniu z królewskimi ekspertami, że między innymi na Bałkanach ziemia w pobliżu legendarnego wąwozu „Demir Kapija” jest najbardziej urodzajna i idealna do uprawy winogron i produkcji wina, postanowił tam zbudować swoją królewską posiadłość . Jego ambicją było stworzenie wina i miejsca o niezwykłej jakości wyłącznie na potrzeby rodziny królewskiej. Król nazwał posiadłość „Królową Marią” imieniem swojej żony Marii Karadjordjevic.
Dzięki temu, teraz można podziwiać wśród pięknych zalesionych terenów i przechadzających się dumnie pawi, winnice, restauracje i pałac Królowej Marii. Na miejscu można wynająć mały domek.
Nasz apartament - Pensjonat Villa Bratislava, znajdował się 10 minut drogi piechotą od tej winnicy. Skorzystaliśmy z możliwości degustacji win w tamtejszej restauracji. Można przyjechać tu na obiad, czy kolację. My kolejnego dnia z rana przyszliśmy na śniadanie (5 euro za osobę - bufet szwedzki), ponieważ nasz obiekt nie dysponował ani kuchnią, ani możliwością zakupu śniadań na miejscu.
Z Demir Kapija mieliśmy już tylko godzinę drogi na lotnisko w Skopije. W bagażu dźwigaliśmy kilka butelek przepysznego wina. Jak byłaby taka możliwość to na pewno wzięlibyśmy ze sobą, macedońskie sery. Jeżeli kiedykolwiek jeszcze uda mi się odwiedzić to wspaniałe państwo to najbardziej ucieszą mnie ich wyroby spożywcze, które będę zajadała ciepłymi wieczorami w jakiejś małej miejscowości nad Jeziorem Ochrydzkim i kąpała się w jego krystalicznych wodach.
Comments